Zeszłego lata mieliśmy pierwsze legi. Od tego czasu czuję się jak prawdziwa kurza babcia. Nie miałam doświadczenia w ptasich lęgach a moja wiedza pochodziła jedynie z książek i internetu. Do sprawy podeszłam bardzo emocjonalnie a zarazem odpowiedzialnie. Asystowałam wszystkim kwokom, dopilnowując, żeby siedziało im się jak najlepiej. Tym które nie chciały wychodzić na jedzenie podtykałam pod dziób wodę i ziarno. Wynosiłam je pomimo głośnych sprzeciwów z kurnika aby mogły się załatwić i zażyć kąpieli piaskowej.
Większość lęgów zakończyła się sukcesem. Stworzyliśmy kurom dobre warunki a także dlatego, że większość z nich to dobre i troskliwe matki. Doglądają i bronią zaciekle swoich młodych. Nie spuszczają ich z oka I uczą kurzych zwyczajów. Nasze kwoki po 6 tygodniach prowadznia młodych zniosły pierwsze jajo i definitywne odbedzały swoje kurczęta. Dziobały je bez litości gdy te zbliżały się do nich. Zdezorientowane kurczaki nie mogły zrozumieć dlaczego mama już nie podstawia im jedzenia pod dziób. W tedy kwoki wracały na duży wybieg a maluchy najczęściej adoptowała jedna z kurzych cioć która aktualnie prowadzała swoje młode.
Jedna z kur zeszła z jaj na cztery dni przed kluciem piskląt. Na szczęście w tym samym czasie siedziała inna kwoka. Termin klucia był zbliżony więc podrzuciliśmy jej wszystkie jaja. Kurę zabraliśmy do domu gdzie w kontrolowanych warunkach mogliśmy dopilnować podwójnego lęgu. To była prawdziwa kura domowa.